JAN BŁACHUTA
To naprawdę niełatwe zadanie – pisać o własnym bracie. Brakuje dystansu, dzięki któremu człowiek jest w stanie ocenić, co tak naprawdę jest ważne, a co nie. Poza tym niejako automatycznie zaczyna się szukać argumentów, które przemawiałyby za tym, żeby uczynić właśnie jego bohaterem swojego artykułu. Wybiera się to, co brzmi dostojnie, godnie, czym można by się było pochwalić – i w rezultacie “opisany” brat przestaje być bratem, a staje się osobą niemal monumentalną, poważną, jakby obcą. Dlatego zamiast opracowywać jeżącą się osiągnięciami biografię dra Jana Błachuty, postanowiłam napisać parę słów „prosto z serca” - o Jasiu.
POLECANE STRONY
Z rodzinnych opowieści wynika, że mój brat od dzieciństwa był niesamowitym włóczykijem. Mama mogłaby wydać podręcznik na temat cerowania i łatania spodni na tysiąc i jeden sposobów, ponieważ liczne wyprawy Jasia pociągnęły za sobą niejedną ofiarę w postaci podartej garderoby. Lubił chodzić, obserwować, przecierać ścieżki. Szczególnie jednak upodobał sobie faunę. Interesowały go ślimaki, żaby, robaki i wszystko inne, co żyło. Za prawdziwy skarbiec uważał Basztę na Węgierce, ponieważ w jej wnętrzu można było znaleźć szczególnie wielkie okazy winniczków. Jednakże największą pasją, niemalże już od wieku niemowlęcego, były dla Jasia ryby.
Podobno nie miał jeszcze trzech lat, gdy usiłował wskoczyć do Sanu na główkę, ponieważ w przejrzystej wodzie dostrzegł migoczące rybie kształty. Doszło do wielkiej awantury, amator ryb ostro protestował przeciwko ograniczaniu jego wolności, aż w końcu rodzice - którym już ręce mdlały ze zmęczenia, bo mały Jasio był osobą niezwykle energiczną i łatwo nie dawał za wygraną – przypięli go do barierki promu używając skórzanego pasa.
Pasja wędkarska pogłębiała się z roku na rok. Po powrocie ze szkoły zabierał wędkę i na piechotę wyruszał nad San do Babic. Wracał przemoczony, brudny, a przy tym wszystkim niezwykle szczęśliwy. Pierwsze wędki robił sobie sam. Własnoręcznie wykonywał też sztuczne muchy, głównie z koralików oraz piór, dlatego wszystkie koguty w okolicy chodziły z wyskubanymi ogonami. Te muchy robi do dziś dnia – niekiedy są tak ładne, że mogłyby stanowić ozdobę sukni dla najbardziej wytrawnej elegantki. Najważniejsze jednak jest to, że ryby się nabierają, widocznie sztuczne muchy są bardzo zbliżone wyglądem do tych prawdziwych.
Dla nikogo nie było zaskoczeniem, że Jasiek postanowił studiować biologię na Uniwersytecie Wrocławskim. Był dobrym studentem, po zakończeniu nauki zaproponowano mu pozostanie na uczelni, gdzie w niedługim czasie uzyskał tytuł doktora. Jako dziedzinę specjalizacji wybrał oczywiście ukochaną ichtiologię. Jego praca doktorska dotyczyła lipieni, którym poświęcił wiele lat badań.
Na początku lat dziewięćdziesiątych zmienił pracę, lecz pozostał wierny rybom. Zajmował stanowisko redaktora naukowego w miesięczniku „Wędkarz Polski”, a także współpracował z popularnymi „Wiadomościami Wędkarskimi”. Wiele artykułów opublikował pod pseudonimem Błażej Janota.
Mój brat jest przykładem człowieka, który robi to, co lubi. Gdyby tak nie było, prawdopodobnie już dawno zabrakłoby mu zapału do tego, by moknąć w deszczu długie godziny, lub brodzić po pas w zimnej wodzie, tylko po to, by „dorwać” jakiś szczególny okaz rybiego gatunku. W naszej rodzinie nikt nie lubi wcześnie wstawać, a Jasiek nie stanowi w tej dziedzinie chlubnego wyjątku. Jednak wtedy, gdy wybiera się na ryby, potrafi bez pomocy budzika zerwać się o czwartej rano, nawet wówczas, gdy poprzedniego dnia wrócił z łowów około północy. Po jego wizycie w Pruchniku przez kilka dni z uwagą oglądam wszystkie krzesła i tapczany, bo może w nich tkwić jakiś zapomniany haczyk – namacalny dowód tego, że mój brat był w rodzinnych stronach i działał.
Obecnie Jaś jest dyrektorem Zakładu Badania Jakości Wód w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej we Wrocławiu. Ma na swoim koncie kilkanaście pozycji książkowych, ogromną ilość artykułów i tłumaczeń. Jest też dobrym fotografem i ilustratorem, w wielu wypadkach oprawę graficzną swoich prac wykonywał sam.
Swoją wędkarską pasją „zaraził” synów, z którymi spędza nad wodą wiele czasu. A może już wkrótce będę się mogła pochwalić osiągnięciami moich bratanków…
Agnieszka Błachuta "Ziemia Pruchnicka" 4/2003